Na początku się nie bałam. Miałam poczucie, że wszystko będzie dobrze – jak zawsze. Ominie nas nieszczęście, Polska pozostanie bezpieczna. Niektóre zachowania czy wygłaszane teorie były nawet śmieszne. Wszędzie się działo, ale u nas nie. Dalej żyliśmy jak dotąd, tylko ze świadomością, że coronawirus istnieje i coraz bardziej się na ziemi zadomawia. Nie przeszkadzało nam to wtedy w codziennym życiu. Tyle tylko, że gdzieś tam dochodziły nas nowe informacje, to z jednej to z innej strony.
Od kilku dni świat się zatrzymał. Nagle nie liczy się ile zdań dziennie napiszę, czy wypiję dwie kawy i w jakim kubku. Mojej głowy nie zaprzątają już rozmyślania na temat ludzi, ich problemów, nie zauważam piękna , które raz po raz pokazuję się wokół naszego domu. Nie zastanawiam się nad tym, co kieruje ludźmi wokół podejmując swoje decyzje. Dotychczasowe ważne sprawy nagle stały się błahe.
Dlaczego?
Bo miejsce tego wszystkiego zajął strach.
Kiedy wirus dotarł do naszego kraju, jeszcze się nie przestraszyłam. Nie tak bardzo. Mój strach zaczął rosnąć z każdym następnym dniem, z każda następną zakażoną osobą. Kiedy zadał pierwszy śmiertelny cios w Polsce.
Zobaczyłam jak moja wiara jest słaba. Że nie radzę sobie z niepewnością, którą czuję w całej sobie. Pojawiła się złość, że muszę zrezygnować z rzeczy, które zaplanowałam. Zaraz potem myśli, że jakoś to przeżyję, byle tylko moi bliscy byli bezpieczni.
Odkąd jestem mamą, boję się tysiąc razy bardziej. Bo są oni. Jak im ze spokojem wytłumaczyć, że przedszkole jest zamknięte na jakiś czas, że nie możemy pojechać na salę zabaw, spotkać się z ciocią, że nie przyjadą goście na zaplanowane wcześniej spotkanie? Że być może w tym roku nie pojadą na wakacje.
Wszystko stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Wiem, że jutro zawsze jest niepewne, ale dzisiaj jest to tak ogromnie odczuwalne. Myśli wciąż uciekają do tego, jak będzie wyglądać sytuacja za chwilę, za dzień, tydzień. Czy zmieni się nasze życie? Czy może się uda i wszystko powoli wróci do normalności, jaką znamy.
Łzy lecą i uderzają o ziemie, kiedy słyszę, kolejne wiadomości, czytam newsy ze świata.
Stoję w środku tego wszystkiego i żałuję. Że nie odwiedzałam moich rodziców i babci częściej, a teraz nie wiem kiedy ich zobaczę. Że nie spędzałam więcej czasu w kościele, a dziś nie wiem, kiedy będę mogła znów odwiedzić Żywego Boga. Jeszcze wczoraj byłam pewna, że pójdę. Wezmę udział w Drodze Krzyżowej, Mszy Świętej. Jednak słowa Piotra Żyłki ciągle brzmią mi w głowie:
„ Wierzę, jestem katolikiem, dlatego dbam też o dobro innych. DLATEGO W NIEDZIELĘ NIE PÓJDĘ NA MSZĘ”.
Patrzę na nasze dzieci – myślę o innych maluchach. Przed oczami stają mi moi dziadkowie – myślę o innych dziadkach i babciach. Całych rodzinach. Chcę o nich zadbać, a w ten sposób mogę, dlatego tak jak Piotr, nie pójdę na Mszę Świętą. Chociaż na sama myśl okropnie tęsknię. Ale ze wszystkich sił wołam swoją ufność i wiarę, żeby jak najszybciej powstały i dały mi nadzieję na to, że potrwa to chwile a później będziemy mogli się nakarmić do syta. Jego Ciałem, swoja nawzajem obecnością, wolnością, wiosną.
Codziennie między godziną 20.00 a 22.00, odmawiana jest modlitwa o powstrzymanie korona wirusa i ochronę naszych rodzin. Dołączyłam do niej i Was też do tego zachęcam. Módlmy się w domach. Dbajmy o siebie. W tym czasie, który jest dla nas próbą, kochajmy mocniej, nie poddawajmy się i jak nigdy jednoczmy się w działaniu ze sobą i z Nim.
Ja już wyciągnęłam gigantyczne wnioski dotyczące swojego życia, znajdując się tutaj, gdzie dziś jesteśmy. I jeśli to się skończy, na pewno będę silniejsza, choć dziś czuję się ogromnie słaba. Kiedy uda się nam dotrzeć do końca tego wyzwania, stanę na początku nowego życia, w które zamierzam wkroczyć z bardzo ambitnymi planami i będą się one diametralnie różnić od tych, które miałam jeszcze kilka tygodni temu.
Jeszcze niepewnie, ale gdzieś tam budzi się moja odwaga i zamierzam wykorzystać całą tę sytuację, żeby wyciągnąć z niej jak najwięcej nauki i dobra. Każdemu z Was proponuję to samo. Bo co nas nie zabije, to nas wzmocni. Postarajmy się nie uciekać i chować, ale przyjąć wyzwanie i obrócić je w swoje własne zwycięstwo.