Pozory mylą.

Nigdy nie przepadałam za różańcem. Zresztą, tak samo jak za innymi ułożonymi, wyuczonymi i powtarzanymi w kółko modlitwami. Po prawie trzydziestu latach życia, okazało się, że podobnie jak w innych sprawach życiowych, – myliłam się w swoich poglądach.

Modlitwa mimo nudy.

Moje życie jakoś tak się ułożyło, że pewnego dnia zaczęłam codziennie odmawiać różaniec. I to po trzy razy dziennie. Na początku było to machinalne „klepanie” Zdrowasiek, któremu bardzo często towarzyszyły niechęć i znudzenie. Uparcie trwałam jednak w postanowieniu. Nie chodzi nawet o to, że nie lubię przegrywać. Są takie rzeczy, których się podejmuję i nie potrafię przerwać ich realizowania, dopóki nie osiągnę celu. Myśl o tym, że powinnam dać z siebie wszystko i zawalczyć, nie odstępuje mnie na krok i ciągle przypomina o tym, żebym się nie wycofywała.
Nie mówię tylko o modlitwie. Takie poczucie towarzyszy mi zazwyczaj wtedy, kiedy podejmuję próbę osiągnięcia czegoś ważnego . Walczyłam więc, by dokończyć każde zaczęte Zdrowaś Mario. Z czasem zaczęłam skupiać się nie na wypowiadanych słowach, ale na wydarzeniach, które miały miejsce dwa tysiące lat temu, a które wspominamy podczas odmawiania różańca.
Po 54 dniach odmawiania Nowenny Pompejańskiej, miałam już troszeczkę inne zdanie na temat tych pozornie nudnych Zdrowasiek. Zaczęło mi nawet brakować codziennej modlitwy na tak dużą dla mnie skale. Trzy różańce rozłożone na cały dzień sprawiały, że odmawiałam je niejako przez cały czas. Tworzyły one jakby tło do mojej codzienności, wykonywanych obowiązków i zwykłych czynności codzienności.

Jesteśmy jak członkowie świętej rodziny.

Po jakimś czasie znów zaczęłam odmawiać różaniec, później kolejny, teraz też jestem w trakcie odmawiania Nowenny. Nie jest ona już dla mnie nudną modlitwą, przynajmniej nie zawsze, bo oczywiście zdarzają się dni, kiedy nie widzę w mojej modlitwie żadnego sensu, a zmuszać muszę się do niej ogromnie mocno. Jest takich dni bardzo dużo. Są jednak i te, kiedy dosłownie żyję ICH życiem. Maryja, Józef i Jezus. Ta trójka była jak ja. Jak mój mąż. Jak nasze dzieci.

Ja też nieraz jechałam na osiołku, pełna obaw, lęku i ukrytej radości. Tyle razy nie rozumiałam swojej dogi, zdając się jedynie na Jego prowadzenie. Ja tez bałam się o swoje dziecko. Nieraz rozważam coś w skrytości serca, nie dając o tym poznać otoczeniu.
Jak często Maryja, nie była obecna przy swoim dziecku, kiedy działy się rzeczy ważne? Przecież nie było jej w wieczerniku, na Górze Tabor także. Może dowiadywała się wszystkiego od sąsiadów?
Oddając się posłudze w domu, gotując obiad czy zamiatając, nagle słyszała pukanie do drzwi, a za nimi ukazywał się przybysz z informacjami dotyczącymi jej syna.
Co robiła Maryja, kiedy Jezus przyjmował Chrzest, albo wtedy, kiedy Go pojmali?

Zmagała się z życiem tak samo, jak każdy z nas. Była na ziemi kobietą, żoną, mamą.

A Józef? Przyszła do niego ukochana, mówiąc, że jest w ciąży i nosi w sobie dziecko Boga. Na pewno nie było mu łatwo przyjąć taką informację i podjąć decyzję co dalej robić. Musiał przekonywać sam siebie, bić się z myślami i czuć ogromną niepewność. Analizować każdą z możliwości i nie wiedzieć co zrobić.

Każde z nich, stawiało czoła codzienności i wyzwaniom. Jakby się tak zastanowić, to można dojść do wniosku, że mieli dużo bardziej ciężko ze swoja sytuacją niż niejeden z nas. W tamtych czasach, z tamtejszym prawem. Od początku groziła im śmierć. Najpierw jako kara za ciążę Maryi, później kiedy uciekali przed Herodem i wtedy, kiedy Faryzeusze czyhali na życie Jezusa.

Różaniec jest podróżą.

Właśnie tym jest różaniec. Podróżą w przeszłość. Towarzyszeniem Tej rodzinie w jej życiu. Nie klepaniem słów bez znaczenia.
Jest też rozmyślaniem i zastanawianiem się, co Jezus miał na myśli wypowiadając niektóre słowa.
Na przykład: „ W domu Ojca mojego jest mieszkań wiele, idę przygotować wam miejsce”.
Czy wyobrażacie sobie Pana Jezusa w gumowych rękawiczkach czyszczącego zlew, albo zamiatającego mieszkania w Niebie? 🙂
Rożaniec absolutnie nie jest nudny. Dziś już to wiem. Odkrycie bogactw jakie kryją za sobą paciorki tej modlitwy, zajęło mi bardzo dużo czasu. Tak samo jak poznawanie innych życiowych prawd, o których każdy z nas musi przekonać się sam. Ale czyż nie na tym właśnie polega życie? Na pokonywaniu swoich niechęci i uprzedzeń, żeby zobaczyć prawdę, przed którą bardzo często się bronimy. Nie dlatego, że się jej boimy, ale dlatego, że jesteśmy okropnie uparci.

Obyśmy uczyli się pokory w poznawaniu świata, bo tylko dzięki niej, poznamy go lepiej.

W Niebie nie ma małżeństw?

 

Odkąd jesteś żoną, ta informacja napawała mnie smutkiem. Jak to? Będę musiała rozstać się z mężem? Przestań kochać? Zacząć tęsknić? Opuścić? Zostać porzuconą?
Przecież żadna z tych czynności nie jest dobra. Nie może być Niebem.

Mój mąż mówi, że to nieprawda. Chodzi o to, że kiedy przejdziemy na drugą stronę, poznamy taką Miłość, jakiej nawet sobie nie wyobrażamy. Będziemy tak zjednoczeni i tak sobie bliscy, że małżeństwo przy tym, to drobnostka. – Nie będzie już potrzeby, żeby istniało.

Jezus mówi dziś, że małżeństwo jest potrzebne tylko do momentu, aż możemy umrzeć. – Ojciec Szustak tłumaczy, że wynika to z prawdy, iż małżonkowie potrzebują się nawzajem do tego, żeby napędzać się do wzrastania. Pobudzać się do życia, nie dać drugiej osobie „umrzeć”.

Mówi, że nie małżeństwo przestanie istnieć, ale właśnie to jego podstawowe zadanie.

Nie będziemy musieli już walczyć ze sobą, przeciwnościami losu, swoimi słabościami. Zatem, nie będziemy potrzebować w tej walce towarzysza, który będzie nam pomagał.

Tam będzie tylko Życie, my będziemy Życiem. Na zawsze.