Bardzo lubię patrzeć na chmury. Najbardziej wtedy, kiedy są małe i wiszą na idealnie niebieskim niebie. Na najpiękniejszym odcieniu błękitu.
Zawsze widziałam je z perspektywy ziemi. Ostatnio pierwszy raz, mogłam zobaczyć obłoki z góry.
Przelatując przez kolejne ich warstwy, kiedy w końcu zawisłam nad przepięknymi białymi kłębami, poczułam jakbym znalazła się w innym świecie. Trochę jak intruz, naruszający spokój panujący w tej przestrzeni. Spokój, który w każdej chwili może przerodzić się w wielką potęgę, gdy białe warstwy puchu, zamienią się w ciemne, ogromne chmury.
Wiele uczuć towarzyszy uczestniczeniu w takiej podróży. Kiedy na chwilę można stać się częścią innego świata. Zachwyt podszyty lękiem. Radość mieszająca się z wdzięcznością.
I masa myśli.
Jako dziecko zawsze chciałam móc skakać po chmurach. Dziś wiem, że to niemożliwe. Podobnie, kiedy się modlimy, rozmawiamy z Bogiem, patrzymy w niebo. Zastanawiałam się, ile jeszcze warstw chmur, planet, gwiazd trzeba by było przelecieć, żeby dotrzeć do Nieba.
Jak ogromny jest świat, nieskończony kosmos.
A człowiek w nim tak bardzo malutki, kruchy i bezsilny.
Ale przy tym najważniejszy dla Tego, który to wszystko stworzył.