27 godzin bóli porodowych – żeby zrozumieć istotę miłości.

Dwa lata temu o tej porze, złorzeczyłam w stronę nieba. Tak samo trzy i pól roku temu. Miałam ochotę wybrać się tam i skopać tyłek Adamowi i Ewie, za to, że zjedli to cholerne jabłko. Teraz przez ich słabość, ja męczyłam się przy bólach porodowych.

A przecież to wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby nie złe wykorzystanie przez człowieka wolnej woli. Zresztą wtedy był to pierwszy i niestety nie ostatni raz…

Pierwsi ludzie przez swój zły wybór zafundowali nam obietnicę cierpienia i trudów.

Kiedy teraz o tym myślę, dociera do mnie, że jestem im wdzięczna. Któregoś dnia, stanę w drzwiach Raju, tam zacznę idealne życie bez bólu. Wieczne szczęście.

A teraz? Dzięki temu, że poczułam w sobie życie moich dzieci a później wydałam je na świat, w takich a nie innych okolicznościach – jestem z nimi związana tak mocnym uczuciem. W ogromnych bólach, narodziło się moje WSZYSTKO!

Miłość – taka prawdziwa i silna do granic wyobraźni. Nie tylko mnie, jako mamy do naszych synków, ale również, jako żony do mojego męża. Ta, z każdym kolejnym skurczem, zawiązywała niewidzialny węzeł na naszych dłoniach. Tak samo jak przewiązał je stułą ksiądz, kiedy udzielaliśmy sobie sakramentu małżeństwa.

Więź, której nie jest w stanie zniszczyć żadna istniejąca we wszechświecie siła. Ona zaś zawiązywała się miedzy nami, każdego dnia od naszego poznania, poprzez narzeczeństwo, małżeństwo i wreszcie rodzicielstwo – zaczynające się w momencie, w którym dowiedzieliśmy się, że Bóg nam pobłogosławił i spełnił nasze pragnienie – wzięcia udziału w cudzie stworzenia.

Miejsce na ziemi, które jest moim właściwym i dopasowanym otoczeniem.

Rodzina, która dopełnia moja istotę i wydobywa ze mnie prawdę. To ona – oni, pozwalają mi być sobą. Szczęśliwą i spełnioną.

Byłam zmęczona, bardzo mnie bolało i nie chciało się skończyć. Miałam ochotę się poddać, zniknąć, nie czuć…

Ale już za kilkadziesiąt minut, zostało mi to całkowicie wynagrodzone. Dzięki całemu trudowi, w sumie dwudziestu sześciu godzin – podczas dwóch porodów 😀 tak bardzo mocno poczułam i doceniłam swój skarb. Patrząc po raz pierwszy na Szymona a później Jeremiasza – dostrzegłam dar, jaki dostaliśmy. To wspaniałe – i nasze -dwadzieścia siedem godzin.

Teraz wiem, że tamte bóle były początkiem i łatwizną. Prawdziwy trud, ból i wyzwanie, to bycie dobrym rodzicem – wychowawcą dla swoich dzieci. Równoczesne bycie ich powiernikiem, przyjacielem, mentorem i rodzicem.

Największy życiowy egzamin, to sprostać każdemu z wymagań, spełnić każdą z ról a przy tym wszystkim i to najważniejsze – nie zniszczyć swoich dzieci, siebie i łączącej nas więzi.

Czy zdamy – dowiemy się dopiero po latach codziennych zmagań, prób, błędów, wyzwań i porażek. Jednak każda z tych rzeczy, będzie naszym zwycięstwem, jeśli pozostaniemy konsekwentni w swoich założeniach i elastyczni w zasadach.

A to, co najważniejsze i zapewni nam prawdziwą relację i zdrowe życie każdego z członków naszej rodziny, to niezachwiane bycie wiernym swojemu sercu i ciągłe otwarcie na te nauki i podpowiedzi, które nasza intuicja uzna za dobre oraz właściwe.

Sens

Daj mi usłyszeć Twój głos…

Często chcielibyśmy usłyszeć głos Boga. Moja siostra zawsze mówiła, że chciałaby spotkać Jezusa na ulicy. Móc do Niego podejść, kiedy będzie karmił gołębie gdzieś na chodniku. Po drugiej stronie drogi, którą ona akurat będzie przechodziła.

Kiedy słuchałam jej wypowiadanego już ze sto razy życzenia, myślałam sobie, że to takie dziecinne. Dlaczego chciałaby zobaczyć Boga akurat w takiej sytuacji? I co zrobiłaby później? Przecież wszyscy, którzy uważali, że objawił im się Jezus czy Maryja, byli uważani za dziwaków i raczej szykanowani przez otoczenie.

Dziś wiem, że to pragnienie w jej sercu, to chęć doświadczenia Boga bliskiego. Takiego ludzkiego kontaktu z Nim. Wyobrażam sobie, że podeszłaby do Jezusa, przywitała się i ucięła sobie pogawędkę, zadając tysiąc pytań – jak to ma w zwyczaju. I bardzo dobrze!

Teraz rozumiem, że pragnienie mojej siostry jest infantylne, ale dzięki temu takie prawdziwe i piękne.

 

Czasami, mimo bezchmurnego nieba, nad naszymi głowami pojawiają się chmury. I to te ciemne.

Gromadzą się w naszych myślach, kiedy słyszymy o nieszczęściach, które spotykają ludzi wokół nas.
Utożsamiam się z tymi sytuacjami, zakładam czyjeś buty i przeżywam, w sobie, próbując wyobrazić sobie zło, które oni niestety spotkali.

Gorsze sytuacje w naszym życiu, które przy owych tragediach są głupotą, dodają też oliwy do ognia.

Któregoś dnia siedziałam rano przytłoczona takimi właśnie sprawami. Zaczęłam rozmawiać z Górą. Powierzać im te okropne rzeczy. Prosić o pomoc.
Z każdą kolejną intencją, było mi coraz bardziej głupio. – Że tyle próśb, że tak jakoś żebram, że to może za dużo, żeby dać sobie spokój.
– Ale nie przestałam. Jeszcze głośniej wołałam do Maryi. Mam takie poczucie, że w pewnych sytuacjach to ona najlepiej zrozumie i przedstawi sprawy swojemu Synowi. Bo ona jest Mamą, Kobietą silną i waleczną. Przeszła na ziemi niewyobrażalnie ciężkie chwile. Takie, które wywołują ciarki na mojej skórze, kiedy o nich myślę.

I Ona nigdy się nie skarżyła. Nie poddała się. Miała w sobie siłę. Zawsze żyła w niej Wiara, Nadzieja i Miłość. Dlatego właśnie dalej oddawałam jej swoje bolączki, choć w takiej chwili nasza wiara i nadzieja słabną – chociaż my potrzebujemy, żeby były mocne i stanowcze.

Kilka godzin później przechodził koło mnie mężczyzna, który powiedział do swojej córki: ” Dobrze, że ta dziewczyna się za wszystkich modli.”
Dziwna sytuacja? Nie wiem. Nie mam zamiaru tego roztrząsać.

Usłyszałam. Zrozumiałam. Zapłakałam. – Czasami musimy być tam gdzie nie chcemy, żeby móc Go usłyszeć. Znów nabrać pewności. Kolejny raz dowiedzieć się, że jest sens. Zawsze!Że nie jesteśmy sami!
Że On zawsze słyszy, rozumie.

Daje nam siebie nawzajem, żeby o siebie dbać. To po to, jest obok nas drugi człowiek. Nieraz jest to brat czy siostra, ale często też znajomy, ktoś przypadkowo na ulicy. Znajomy znajomego.
Po to mamy siebie, aby trzymać za dłoń, powierzać w modlitwie, podciągać w stronę Nieba…Na zmianę. Raz jednej, raz drugi, które z nas akurat w danej chwili ma więcej siły.

Musimy to robić! Tym mocniej i bardziej, kiedy mamy wrażenie, że to nie ma najmniejszego sensu.