” Życie jest tak nieprzewidywalne! Za chwilę może się zdarzyć coś, ci natychmiast rozwiąże wasze problemy”.

 

Życie jest rzeczywiście nieprzewidywalne. Ksiądz Kaczkowski miał rację. I choć on mówił o tym w kontekście pocieszenia, w trudnych sytuacjach, to dziś ja widzę drugą stronę tej prawdy.
Życie jest zaskakujące.

Niestety, może też zaskakiwać negatywnie. Burzyć coś, co wydawało nam się niezachwiane przez całe życie. Niszczyć w jednej chwili wszystko, co miało być niezniszczalne. Przewracać kogoś, kto jeszcze chwilę temu skakał pełen sił. Ukazywać nam bliska osobę, którą uważaliśmy za odważną i pewną, jako tchórza. Z kogoś zdrowego, w jednym momencie, zrobić osobę nieobecną wśród ludzi. Z pewnego, twardego życia, uczynić jedną wielką niewiadomą.

Życie jest nieprzewidywalne. Zazwyczaj, robiło pozytywne niespodzianki. Na koniec tego roku, zdaje się być pijane. Pod wpływem niezrozumiałego dla trzeźwych – pijackiego humoru. Rzuca sarkastycznymi żartami, bawi się w najlepsze , choć jego drwiny nikogo wokół nie śmieszą.

Ufając słowom Księdza Jana, koło może zaraz się odwrócić i życiowa nieprzewidywalność znów może nas zaskoczyć, tym razem lepiej. Poprzez dobre zdarzenia odmienić wcześniejsze paskudne świństwa.

Tylko czy życie zechce się jeszcze zakręcić? Odwrócić do nas właściwą strona?
Czy każdy z nas ma siłę przetrwać jego sarkastyczne psoty, które dla nas są „być albo nie być”?

Ciężko jest trwać w nieświadomości. Zastanawiając się co przyniesie przyszłość. Czy mijający czas załatwi wszelkie sprawy i los jakoś sam się odmieni. Bo my nic już w danej sprawie nie możemy zrobić. Nie mamy mocy wpłynąć na czyjeś serce, sprawić, żeby chciał. Nie możemy przecież przywrócić komuś sprawności, w jednej chwili pomóc pozbyć się złości i przywrócić spokoju.

Chociaż bardzo byśmy tego chcieli. Choć pragnienie posiadania takiej mocy sprawia, że rozpaczliwie próbujemy znaleźć wyjście z sytuacji. Przeszukujemy pokłady swojego umysłu, zaglądamy do sieci , pytamy o zdanie przyjaciół. Robimy wszystko co w naszej mocy, a mimo to, nic się nie zmienia.
Bo nie jesteśmy tak potężni, żeby móc zawładnąć czyimś sercem, głową, życiem.
Równocześnie czekamy na cud. Nagłą zmianę sytuacji. To jest nadzieja. Nigdy nie umierająca. Ciagle trwająca, mimo tego, że może my już naprawdę po ludzku ja straciliśmy. Ona wciąż się tli, choćby w najgłębszych częściach naszego serca. Choćby wbrew nam.

I to jest coś, co możemy dać. – Sobie i tym, którzy jej potrzebują. Możemy te nadzieję nieść, budzić, podtrzymywać.

Nadzieja ciągnie za sobą wiarę, która sprawia, że powierzamy te otaczające nas nonsensy Jemu. Opowiadamy o nich Bogu. Zatapiamy się w Jego objęciach, w których łatwiej jest nam czekać. Mniej boli nasza bezsilność.

A kiedy podtrzymujemy nadzieję, która później napełnia nas wiarą, to nasuwa nam się nieśmiałe i bardzo niepewny, ale upragniony wniosek, że w końcu pojawi się również miłość. A z nią rozwiązanie. Życie.

Miłość.

Miłość. Po prostu.

Tak często niechciana. Nieprzyjęta, wręcz znienawidzona.

A z drugiej strony, tak bardzo wyczekiwana, upragniona, wytęskniona.

Do której miłości należysz?…

Maria ją poczuła. Józef też, choć troszkę później.

Czy Ty ją czujesz? Doceniasz? Czy może panicznie jej pragniesz?

Ona dziś przyjdzie. Do Ciebie. W najczystszej postaci. Znajdzie Cię, jakkolwiek teraz się czujesz.

Decyduj. Otworzysz jej? Czy zatrzaśniesz drzwi, nie dbając o huk, jaki się przy tym rozlegnie.

Jesteś gotowy być owocem miłości. Jesteś nim. I możesz wydawać kolejne.

Decyduj.

Zaraz rozwiązanie…