Na początku Wielkiego Postu, nie miałam pomysłu jak go przeżyć. Czego się podjąć, żeby był przeżyty głęboko, zbliżył mnie do Boga, rozmodlił, nauczył miłości.
Kilka dni później nie musiałam się już zastanawiać. Samo spadło na mnie jedno wyzwanie za drugim.
Podjęcie modlitwy o ustanie epidemii, wymagającej, codziennej. Czułam, że nie mam siły, nie wytrwam, równocześnie wiedziałam, że powinnam. Nie ma przecież innych Przyjaciół, z którymi tak bardzo intensywne mogłabym spędzić ten ciężki czas. Z którymi codzinnie mogłabym się spotykać i rozmawiać o tym, co teraz robić, jak żyć, jak pojmować, rozumieć i przyjmować to, co dzieje się wokół.
Musiałam stanąć na wysokości zadania, zacząć kochać zupełnie inaczej niż do tej pory, udźwignąć tęsknotę, czasami też samotność wywołaną izolacją. Zmierzyć się ze sobą, przezwyciężyć to, że nie powinnam widzieć się z bliskimi, ale w chwilach słabości pokusa bywa tak ogromna.
Wyzwań pojawiło się tyle, że momentami wymiękam, wątpię, opadam z sił. Przytłacza mnie to, że za mało robię w tym czasie dla innych, że nic nie robię. Ze strachu o siebie, nasze dzieci, rodzinę.
Cały czas, w każdej tej sytuacji, od początku Tego Wielkiego Postu, wielkiego zamieszania i wielkiej zmiany naszego sposobu życia, On jest największą siłą.
Tak jak dla Izraelitów na pustyni, jak na Golgocie. Spojrzenie na Niego, jest zbawiennie, pomocne, podnoszące. Bo krzyż to nie tylko cierpienie i śmierć, to przede wszystkim Miłość, oddanie, przyjaźń, zrozumienie i pragnienie Nieba – dla drugiego człowieka.