Zachwyt

I jak tu się nie zatrzymać przy takim widoku. Jak się nie zachwycić? Nie westchnąć do Stwórcy? Jak nie poczuć Jego obecności?
 
Może On, specjalnie podrzuca tam taki widok, kiedy śpieszymy się, biegniemy, nawet, jeśli nie fizycznie, to swoimi myślami. Przelatujemy jak burza z pokoju do pokoju, z kolejnym zadaniem, obowiązkiem, misjom. Kątem oka zauważamy, że coś się właśnie wydarza. Że chyba jakiś niecodzienny widok, maluje się za oknem. Tuż obok nas. Za ścianą, za którą pędzi tylko wiatr, ale nie dlatego, że musi, a dlatego, że może.
 
My także możemy robić to, do czego jesteśmy przeznaczeni. Nasze życie nie musi być melodią, wygrywaną przez chwyty, które ktoś nam podyktuje. Możemy improwizować! 🙂 Możemy marzyć i pragnąć, ale przede wszystkim – możemy i powinniśmy! Za tymi zamysłami naszego serca podążać!
 
Tak często boli nas to, że ktoś bliski nie chce zekranizować poematu, jaki po cichu pisze się w jego sercu. Nie, dlatego, że koniecznie chcemy mieć powód do zmartwień, ale przez to, że zakosztowaliśmy takiej wolności i odwagi. Zechcieliśmy usłyszeć, co tak naprawdę jest ważne, a później o to zawalczyliśmy, i poczuliśmy jak smakuje – spełnienie…
 
Nie możemy przeżyć czyjegoś życia za niego. Nie możemy także zmusić go, żeby posłuchał naszych rad, chociaż jesteśmy przekonani, że są dobre. Możemy tylko przełykać kolejne kęsy żalu i rozczarowania. Brać następne oddechy, które ciężko przychodzi nam zaczerpnąć, przez dławioną w sobie złość, na upartego człowieka, którego kochamy tak bardzo, że chcemy jego największego z możliwych – życiowego uniesienia.
 
Po tym wszystkim, pozostaje nam jedynie westchnąć do zachodzącego słońca. Pożalić się pięknemu krajobrazowi, że przecież chcieliśmy dobrze, ale – zwyczajnie nam się nie udało.
 
Słońce zaś, ostatnim promieniem dnia, prześle do nas nadzieje, że może jednak nie wszystko jeszcze stracone. Bo jeśli jutro uda mu się wzejść, jeszcze jeden, kolejny raz, to ktoś inny się zatrzyma, zachwyci – zmądrzeje, i zadziała. W kierunku swojego spełnienia…

#tomniezmienilo – Czyli jak Bóg przewodzi nauki przez kable mojego routera.

Internet. Błogosławieństwo i przekleństwo naszych czasów. – Z jednej strony ofiaruje nam w darze cały wachlarz przeróżnych opcji, z drugiej – uzależnia nas od siebie i wszelakich urządzeń elektronicznych.

Bliskie spotkanie z siecią, miało duży udział w zachodzących we mnie zmianach. Być może niektórych to rozczaruje, ale nie zmieniła mnie jedna – konkretna, napotkana w Internecie rzecz.

Któregoś dnia, zauważyłam w swoim salonie jeszcze jedno, dodatkowe okno. – Musiało być wcześniej zamurowane. Ujrzałam je w bardzo ważnym dla mnie okresie. Zobaczyłam dokładnie wtedy, kiedy ogromnie tego potrzebowałam. Od razu podbiegłam, żeby je otworzyć. Był to czas, kiedy napisałam pierwszy i najważniejszy tekst w swoim życiu.

Przełom, jaki przeżywałam w swojej twórczości, wymagał, abym znalazła sposób na dotarcie ze słowem do jak największej ilości ludzi. Jak to zrobić, nie mając środków finansowych, znajomości ani wysokiej pozycji społecznej? Tylko moc i zasięg Internetu, dawały mi jakiekolwiek szanse.

Postanowiłam otworzyć owe okno na oścież. Musiałam to zrobić, bo w końcu posłuchałam ciągłych ponagleń i szturchańców od Ducha, żebym ruszyła swoje cztery litery i zabrała się za dostrzeżenie, a następnie rozwijanie swojego talentu.

Wtedy właśnie rozpoczął się proces mojej przemiany, jako osoby wierzącej. Stało się to za pomocą trzech MOŻLIWOŚCI, jakie dostrzegłam przez ramy owego okna, na horyzoncie.

– DOSTEPNOŚĆ. Internet pokazał mi, że kilkoma kliknięciami, mogę dotrzeć do ogromnej ilości ludzi. Nie potrzeba zbyt wiele wysiłku, żeby móc wysłać swoją wiadomość do każdego, kto przyjdzie nam na myśl. W tym także celebrytów czy znanych osobistości w świecie katolików. Zobaczyłam, że na wyciagnięcie ręki mam cały świat, o którym wcześniej mogłam tylko pomarzyć – a mianowicie niezliczoną liczbę społeczności, fanpage’ów i grup, w której mogę dzielić się swoją wiarą, zadawać pytania i dostawać odpowiedzi. Rozwijać swoje duchowe potrzeby.

– ŚWIADOMOŚĆ. To druga możliwość, jaką pokazała mi sieć, przyćmiewająca niejako wspaniałość tej pierwszej: To, że mam dostęp do tych wszystkich miejsc i ludzi w Internecie, wcale nie znaczy, że oni mi odpowiedzą. Kiedy pisałam książkę, byłam przekonana, że jestem na wygranej pozycji – Piszę przecież o wierzę, nadziei i miłości. Moją misją jest niesienie Boga i zarażanie wiarą. Jakim cudem ludzie mający taki sam cel, którzy osiągnęli sukces i szerokie grono odbiorców – mieli by mi nie pomóc? Przecież to moi sprzymierzeńcy.

Internet uświadomił mi, że mogę się porządnie zawieść na swoich braciach i siostrach w wierze. Ale zaraz po tym – dał dostrzec, że to wcale nie musi być dla mnie złe, wręcz odwrotnie. Obojętność mojej wspólnoty, może być jej ogromną dla mnie przysługą, pomocą w moim rozwoju i wzroście.

SŁOWO. Tak, Internet daje nieocenioną możliwość dotarcia do mnie Słowa. Codziennie czytam Pismo, jednak bardzo często nie rozumiem jego treści w stu procentach. Dzięki rozmaitym konferencjom, kazaniom, naukom i cytatom, które znajduję w sieci, rozumiem dużo więcej. Niejednokrotnie treści znalezione w Internecie podnoszą moją wiarę, dają zrozumienie i pomagają w rozeznawaniu woli Bożej.

Te trzy możliwości zmieniły mój pogląd na wiarę, moje spojrzenie na wspólnotę. Nauczyły następujących prawd:

– Należę do wspólnoty, która nie ogranicza się tylko do mojej rodziny czy parafii. Jest masa ludzi wierzących, moich braci, którzy mają cudowną wiarę i relację z Bogiem. I co najważniejsze – dzielą się swoimi skarbami, za pomocą Internetu. Są to zwykli ludzie, jak ja, którzy, mimo, iż udało im się odnieść sukces w mediach społecznościowych – mają swoje troski, kłopoty i rozterki w codziennym życiu. – ZUPEŁNIE JAK JA. I radzą sobie ze wszystkim, bo żyją z Nim. Zrozumiałam, że ludzie w bliskiej relacji z Bogiem, nie mają monopolu na powodzenie i nietykalność przez zło.

– To, że moja wspólnota – Kościół, nie zawsze odpowiada na moje prośby, nie jest złośliwością z jej strony. Wynika to z tego, że tej pomocy tak naprawdę nie potrzebuję. Nie jest tak, że nie mogę oczekiwać wsparcia od innych chrześcijan. Po prostu w niektórych sprawach muszę zawalczyć o swoje – sama. Jeśli mi na czymś zależy, muszę po to sięgnąć.

– Nie zawsze to, co ja akurat wymyśliłam sobie za cudowny plan dotarcia do celu – jest tym właściwym sposobem. Poprzez porażki, zawody, czy niespełnienie moich oczekiwać, Bóg mówi mi, że powinnam pójść inną drogą, poczekać, albo zrobić wszystko zupełnie inaczej. Pokazuje mi wtedy, że to, czego pragnę – przyjdzie. I dostanę nawet więcej niż oczekiwałam, ale dotrze to do mnie, przez zupełnie inne ścieżki i pod kompletnie innymi postaciami, niż w moim zamyśle.

Proces mojej zmiany się nie skończył. Codziennie używam Internetu do tego, żeby osiągać swoje cele. On natomiast, codziennie daje mi dostęp, świadomość i słowo, z których czerpie ile tylko się da, aby nieustannie dowiadywać się coraz więcej o sobie i Bogu.