Bałam się, że zniknę

Kilka dni temu, z dnia na dzień wylądowałam w szpitalu.

To trzeci raz w moim życiu, kiedy tak się stało. Po rozlanym wyrostku i odmie, zawsze mówiłam, że ten trzeci raz już nie uda mi się wyjść cało z opresji.

Stało się inaczej, dalej żyję. 😉

Trzeci raz zostało mi w jednej chwili uświadomione, że moje plany, to naprawdę dobry żart.
Wszystkie moje skarby i marzenia, to o co tak walczę każdego dnia i czego się trzymam, może zniknąć w jednej chwili.

Ja mogę zniknąć.

Na co dzień się o tym nie myśli, zagłusza swoje obawy.

Mimo, iż ten przypadek nie był tak groźny jak poprzednie, to ja byłam w nim najsłabsza.

To dlatego, że teraz mam dzieci, wspaniałą rodzinę, mam wszystko.

Myśli o nich po prostu mnie paraliżowały, zalewał ogromny strach. Zwątpienie i obawy nie chciały odpuścić.

Bałam się, że już się nie obudzę, że zawiodłam synka, obiecując mu, iż wrócę na kolację. Że już ich więcej nie zobaczę, że zostaną beze mnie.

Że zniknę.

Ten strach paraliżował bardziej, niż ten przed stołem zabiegowym.

I z jednej strony tak bardzo karciłam się za brak wiary. Za to, że przecież Tam zmierzam, a tak kurczowo trzyma się tego co jest tutaj.

Z drugiej, tylko ta wiara była jedynym ukojeniem i towarzyszem, kiedy zostałam na sali zabiegowej sama.
Nie było moich bliskich. Tylko ja, personel szpitala i lampa świecąca prosto w oczy.

Wtedy właśnie zostaje się z Nim, w spotkaniu Twarzą w twarz. Tylko do Niego mogłam mówić, patrząc w wielką lampę, zanim zasnęłam.

Wstydzę się za to, że moja wiara nie jest tak silna jakbym chciała, że ufność ma swoje granice, że nie jestem tak odważna jak kiedyś.

Ale,
obudziłam się, wróciłam do domu. Żyję.

I cieszę się, że mogę teraz walczyć o silniejszą wiarę, uczyć się bezgranicznej ufności i przemieniać strach w odwagę.

Codziennie. Niedoskonałe. Aż przyjdzie czas, by zniknąć.