„Moje wędrowanie”

Życie samo w sobie jest wymagające i momentami bardzo trudne. Żeby nauczyć się jak funkcjonować w nim samodzielnie, potrzeba dużo czasu. Nie jest to syzyfowa praca, ponieważ te lekcje uczą i czynią nas mądrzejszymi o już zaliczone błędy i popełnione pomyłki. Można powiedzieć, że od samych naszych narodzin mamy pod górkę. Poród jest ogromnym wyzwaniem nie tylko dla rodzącej nas mamy, ale również dla nas. Są dwie drogi, które powadzą na ten świat. Naturalna i ta wspomagana sprzętem i umiejętnościami lekarzy. W jednej chwili Bogu ducha winni, wielkości trzech lub czterech torebek cukru, mamy nagle dokonać ogromnego wysiłku, wstrzelić się w kanał, przez który dość nieprzyjemnie zostaniemy wypychani, uciskani i wyciągani. Jakaś zewnętrzna moc, na siłę wygania nas z dobrze znanego bezpiecznego świata. W drugim wypadku, zostajemy wyrwani szybko i chaotycznie z tego ciepłego gniazdka i zabrani na odległość kilku sali od tej, którą w tym momencie najlepiej znamy. Nie dość, że stało się coś strasznego, czego nie rozumiemy, to jeszcze zostajemy sami.

Dalsze chwile na ziemi nie są wcale łatwiejsze. Oczywiście nie chce kategoryzować, bo rzecz jasna są one piękne i wspaniałe. I nawet, jeśli gorzkie to mają jakiś smak. Jeśli przepełnione żalem, to maja jakiś sens. Ale są też jasne i radosne. W bardzo dużej mierze, to od nas zależy, których będzie więcej akurat w naszym przypadku. Kiedy jesteśmy dziećmi, to rodzice nas wychowują i nakierowują naszą osobowość na odpowiednie według nich tory. To oczywiste. Chcą nadać naszej osobie, najbardziej odpowiedni według nich kształt. Żebyśmy w późniejszym życiu byli silni, mądrzy i rozważni. Przede wszystkim szczęśliwi. W nas jedna kształtuje się nasze indywidualne ja, które niejednokrotnie buntuje się przed narzucanymi ramami i wyznaczanymi kierunkami. Pierwsze kilkanaście lat życia, to batalia między tym, co słuszne a upragnione, tym, co właściwe dla nas a co dla naszych rodziców. To przepychanki dziecka i rodzica, przerywane rozmowami, czułymi uściskami, obecnością, miłością. Choć to ciągła walka, to jednak  mająca na celu czyste dobro, kierowana najszczerszymi intencjami.

Kiedy mamy to już za sobą i przekraczamy próg domu, aby już nigdy nie wrócić do niego, jako stali lokatorzy, zaczynają się inne schody. Rodzice, zostają w domu i są dla nas, kiedy tego potrzebujemy. Dzwonimy, kiedy mamy czas. Nieraz, kiedy mamy problem. Odwiedzamy raz na czas, bo teraz jesteśmy zabiegani za pieniędzmi na utrzymanie, zajęci studiowaniem, żeby później ten bieg był troszkę łatwiejszy. Nie jesteśmy złymi dziećmi, nie tylko chcemy sobie sami dać radę i poukładać dorosłe życie według swoich pragnień, ale jesteśmy też do tego zmuszeni. Nie jesteśmy już dziećmi, za które w chwili słabości rodzice nakarmią, założą buty czy poniosą do domu, kiedy rozbijemy kolano. Teraz musimy iść, mimo zmęczenia i krwi na kolanach. Musimy zacisnąć zęby, żeby pokazać, jacy jesteśmy silni, nawet, jeśli w zaciszu pokoju zapłaczemy z bólu.

Z drugiej strony rodzicielskie serca ciągle chciałyby być tymi opiekunami z przed lat. Otaczać ramionami, troszczyć się, opiekować, chronić. Ojcowska miłość jest bardziej twarda. Przynajmniej z pozoru. Wewnątrz jest ckliwa, czuła i tęskniąca a do tego silna. Matczyna, jest ogromnie uczuciowa, wrażliwa i nieraz słaba przez swój ogrom, ale bardzo waleczna. Obydwie tworzą płaszcz odporny na wszystko, którym okrywają swoje dzieci. To wszystko jest spójną jednością, ale niezniszczalną tylko wtedy, kiedy uszyte jest nićmi Boga…

Poza studiami i pracą, rozeznajemy także swoje drogi życiowe. Spotykamy swoje drugie połówki, znów czekają nas schody. Teraz uczymy się żyć z drugim człowiekiem w całkiem innych relacjach niż te, które budowaliśmy w domu rodzinnym. Zaczynamy poznawać siebie na nowo i z zupełnie innej płaszczyzny. Niejednokrotnie musimy okazać skruchę, czasem pokorę. Musimy nauczyć się, że nie wszystko, co wydawało nam się w nas dobre, takie właśnie jest. Staramy się dla kogoś, kogo poznaliśmy, darzymy uczuciem i chcemy zbudować z nim coś trwałego. Nie mamy przy tym pojęcia, że tak naprawdę staramy się dla siebie. Że nieraz rewolucyjne zmiany, które w nas zachodzą, są błogosławieństwem i naszym prawdziwym ja, wymarzonym i wyczekanym a obudzonym dopiero teraz, przez miłość.

Zdarza się też droga, której nie możemy skrzyżować z kimś, kogo pokochamy i kto pokocha nas, jest ona równie ciężka, choć inaczej. Jest często gorzka i samotna. Przepełniona wyczekiwaniem. Ona jednak też jest pouczająca i to bardzo. I myślę, że zdarza się po to, żeby pokazać nam prawdę o nas samych, ukazać pragnienia, ale nie te powierzchowne, a te prawdziwe, schowane nawet przed nami samymi. Kiedy przebrniemy przez tę trudną podróż, mądrzejsi i prawdziwi, znajdziemy kogoś lub coś, czego szukaliśmy.

W każdym przypadku robimy wszystko, co możemy, dajemy z siebie najwięcej, żeby zaznać szczęścia. Muszę Wam coś uświadomić. Nie uda się nam to, bez Niego. Wiem to z własnego doświadczenia. Raptem to my stajemy się mężem i żoną, mamą i tatą. Skąd wziąć siłę do tak odpowiedzialnych ról i zadań? Kto da nam podpowiedzi i odpowiedzi na najtrudniejsze pytania? Kto nas poprowadzi do miejsc, które na nas czekają? Właśnie On! Bez niego będziemy się kłócić, będziemy się mijać. Nie zrozumiemy swoich potrzeb nawzajem. Nie znajdziemy w sobie cierpliwości do siebie nawzajem i do swoich dzieci. Nie będziemy mieć siły do kolejnego ciężkiego dnia i nocy. Kiedy jednak swoją życiową wędrówkę i walkę, będziecie toczyć z Bogiem u boku, zapewniam Was, znajdziemy to wszystko. W chwilach zmęczenia i psychicznego dołka spowodowanego kolejną nieprzespana nocą i ciężkim dniem. Kiedy będziecie w bezsilności krzyczeć na swoje dzieci, On podeślę Wam myśl: „hej hej! Nie taką Mamą chciałaś być!” I w jednej chwili brak Waszej siły na przytulenie, tego zawodzącego, krzyczącego dziecka, zamieni się w potężną moc miłości i spokoju. Waszego i dzieci. W tych momentach, kiedy zabraknie pieniędzy i wypowiecie do siebie słowa i wyrzuty, których potem żałujecie. I siedzicie obok siebie z żalem i zawodem, On poruszy Wasze serca i powie: „ Pamiętacie ten dzień, kiedy w mojej Obecności patrzyliście sobie w oczy? Pamiętacie tę przysięgę? Ona jest Waszą siłą” i nagle popatrzycie w Niebo i w swoje oczy, jak tamtego dnia. Kiedy wracacie z pracy, czując zmęczenie i samotność większą niż zwykle, bo nikt nie czeka, żeby Was przytulić i powiedzieć dobre słowo, On napełni Was spokojem mówiąc w Waszym sercu: „ Odnajdziesz szczęście, tylko prawdziwie zaproś mnie do swojego życia, nie mogę Ci pomóc, kiedy do mnie mówisz, ale równocześnie zamykasz mi drzwi przed nosem.”

Większość ludzi mówi, że po ślubie jest gorzej. Zupełnie tego nie rozumiem. Po ślubie zaczyna się nawrócenie, życie, miłość, żywa radość, prawdziwe szczęście. Może nie do końca dzisiejszy świat rozumie istotę tego Wydarzenia. Od tego dnia nie mieszkamy w naszym domu tylko my, dzielimy go z Tym, Który teraz należy do naszej rodziny. Był Świadkiem naszej przysięgi, jest powiernikiem naszych serc, pomocnikiem w domowych obowiązkach i towarzyszem w wspólnych chwilach.

W samotnej po ludzku podróży, jest naszym Towarzyszem. Na żadnej drodze nie jesteśmy zupełnie sami, i każda jest łatwiejsza, kiedy zechcemy zaprosić Go, aby szedł z nami. Naprawdę możemy być szczęśliwi, prawdziwie, mimo wszystko. Trzeba tylko w to uwierzyć, zaufać i złapać go za rękę. Nie puszczać, choćby nie wiem co. 🙂

 

„Nie sądźcie…”

Wszyscy mniej lub bardziej znający się na uprawianiu roślin mówią, że trzeba oczyszczać doniczkę z nieproszonych gości, jakimi są trawa czy dziko posiane rośliny. Ja należę do tych, którzy uwielbiają kwiaty, ale kompletnie nie mają ręki, żeby się nimi zajmować. Choćbym włożyła wszelkie starania w pielęgnacje swoich kwiatów. Wkładała serce w ich podlewanie i cierpliwie obrywała uschnięte już, pojedyncze owoce, to zawsze umierają. Nie wiem, czego jest to wina. Moja, ziemi, nasłonecznienia czy to po prostu nie dla mnie. Przyznaję, że nie znam się na ogrodnictwie i może, dlatego mam spaczone podejście, ale dla mnie ta trawa, i te dziwne, zupełnie niepasujące do reszty chwasty, są dla mnie ładne. Uważam, że wnoszą w doniczkowy świat coś nowego. Dodają uroku lepiej niż nie jeden architekt ogrodowy. Pojawiają się nie wiadomo skąd i chociaż według zasad są złe i do wyrzucenia, to ja jestem innego zdania. Kolory, które wnoszą w do tych starannie dobranych, nadają wyglądowi doniczki świeżego odczucia. Trawa, która porusza się na wietrze sprawia, że doniczka jakby żyje, ciesząc się ciepłym powiewem i tym, że znalazła swoje miejsce, w doborowym towarzystwie. Zasady jednak są bezlitosne, bo skoro one mówią, że przyjęte jest, aby w doniczce pozostawały tylko „rasowe”, piękne kwiaty, to reszty trzeba się pozbyć.

Czy w życiu nie za często słuchamy podobnych zasad? Zastanawiam się nad tym, patrząc na swoją tarasową doniczkę. Ileż razy schematy i stereotypy wyznaczają tor naszym osądom i myślą. Jeśli ktoś nas zaczepi na ulicy, bez powodu o coś zapyta, to najpewniej jest wariatem i chce zrobić nam krzywdę. Jeśli ktoś odstaję w pewnym sensie od standardowych zachowań, w oryginalny sposób pokazując swoją osobowość, od razu trafia do worka wariatów. Jeśli coś nie jest nasze, to z pewnością jest złe. Oczywiście, że przepisy i zasady są ważne. Dzięki nim zostaje zachowany porządek świata. Warto jednak mieć w sobie swoją tabelę wartości i nią się kierować. Tak bardzo chcemy chronić siebie i bliskich, że niejednokrotnie drugi człowiek schodzi na dalszy plan. Wiem, że w dzisiejszych czasach mnóstwo jest niebezpieczeństw. My i nasze dzieci jesteśmy narażeni na masę wypadków, krzywdę ze strony innych i często ich wolę. Najgorsze jest to, że nie wiadomo, czego możemy się spodziewać po człowieku napotkanym w ciemnej ulicy, jadącym z nami w pustym wagonie tramwajowym, lub siedzącym na ławce w parku, obok nas, chociaż do wyboru ma dziesiątki innych. Sama mam takie lęki. Sama się boję, słysząc i czytając codziennie masę dziwnych zdarzeń i sytuacji, mających miejsce w naszym kraju, gdzieś zaraz za miastem, za zakrętem, za ścianą. Może jednak warto, ostrożnie i rozważnie, ale jedna złamać zasady? Ściągnąć ze swoich oczu klapki, które ograniczają nam widoczność i spojrzeć też na boki, nie tylko przed siebie i na siebie. Pędząc tak wpatrzonym w koniec własnego nosa, zaciskając pięści i tak uparcie zagryzając zęby, możemy bardzo dużo stracić. Przede wszystkim naszych nerwów, uśmiechów i ciepłych spojrzeń, a przecież takie są one cenne. Mamy ogromne skarby na wyciągnięcie ręki, ale tak bardzo jesteśmy uparci w wywyższaniu swojego ja. Nie zdajemy sobie sprawy, że skazujące myśli w naszych głowach i sercach są złe. Wydajemy wyroki na ludzi, o których kompletnie nic nie wiemy. Nie znając szczegółów, warunków i okoliczności. Nie znając człowieka.

Bez klapek na oczach, ten gość z tramwaju może okazać się wartościowym człowiekiem. Spotkany nieznajomy, który nas zaczepił, może przekazać nam wartościową myśl czy rozmowę. Ten człowiek na ławce w parku, może być bardzo samotny, ale mieć najbardziej głębokie spojrzenie na świecie. Zawsze będę chronić swoją rodzinę i jeśli trzeba zacisnę pięści, żeby porządnie dać komuś nauczkę, jeśli będzie chciał nas skrzywdzić. Tymczasem jednak je rozluźnię i wyciągnę przed siebie, żeby każdy, kto tego potrzebuje, mógł się ze mną przywitać i podać mi swoją. Inną, ale niekoniecznie złą rękę. Nie znam się na hodowaniu roślin, ale kompletnie mi to nie przeszkadza. Nie wyrwę trawy ze swojej doniczki, może tam zostać ile tylko zechce…

„Marzenia są po to, żeby je spełniać”

Ostatnio poproszono mnie o napisanie tekstu, w którym opiszę jak się czuję, jako świeżo upieczona autorka powieści, która została udostępniona czytelnikom. Chciałabym podzielić się z Wami tym, co napisałam i tym samym przybliżyć swoją osobę i fundament mojej twórczości. 🙂

Mówi się, że życie jest ciężkie i że nic w nim nie przychodzi łatwo. To prawda. Jeśli nam na czymś zależy, musimy się o to postarać. Włożyć w dążenie do celu swoją prace i czas, ale przede wszystkim swoje serce. Oczywistym jest, że to, co dotyczy naszego życia pobiera od nas wielkie pokłady uczuć i zaangażowania. Cała paleta tych reakcji, zmysłów i odczuć wpływa na nas, na otoczenie i wreszcie na spełnienie naszych pragnień.

Mówi się też, że marzenia się spełniają. Podczas konferencji dla Bibliotekarzy, na której miałam przyjemność opowiedzieć o swojej drodze do wydania książki, powiedziałam jednak, że to nie prawda. Moje marzenie się nie spełniło, przynajmniej nie zrobiło tego samo. Spełniłam je ja poprzez swoją pracę i upór, Bóg i moi bliscy, dając swoje wsparcie.

Od kilku dni moja książka jest w sprzedaży. Może się wydawać to taką zwyczajną rzeczą. Dla mnie jest ogromnym zwycięstwem, którego nie odniosłam sama. W mojej walce pomogli zarówno bliscy, jak i obcy ludzie. I dalej to robią, udostępniając informację o moim debiucie. Dzięki temu „Nie obrażaj się na Boga” ma szansę zagościć w dłoniach większej ilości czytelników i spełniać swoją misję niesienia dobrego słowa. Robią to ku mojej radości i ogromnemu zaskoczeniu. Nigdy nie przypuszczałam, jak wielkie serca, pełne bezinteresowności noszą w swoich klatkach piersiowych inne osoby. Moja droga do wydania książki była długa. Przez to sporo oczekiwałam na finał i cel podróży. Dzięki temu jednak, miałam okazję do niesamowitych, nowych doświadczeń. Należały do nich spotkania z innymi ludźmi zarówno wirtualne jak i te w twarzą w twarz, które wprowadziły w życie obu stron pozytywne emocje i wartości. Wiem, że zdarzenia związane z moją książka rozwijają moją duszę i rozum. Poczułam smak zwycięstwa. Poczułam zapach spełniającego się marzenia, ale przede wszystkim poczułam, że mogę. To ostatnie daję mi ogromnego kopa i chęć do działania, ponieważ jeśli osiągnęłam to, co jeszcze na początku roku wydawało się dla mnie niemożliwe, to mam pewność, że z Bożą pomocą osiągnę wszystko. Mogę śmiało nazwać siebie szczęściarą, dlatego że nie pierwszy raz czuję szczęście w związku z tym, co spotyka mnie w życiu. Było już kilka moich sukcesów i zbiegów okoliczności, które dla mnie jednak mają inną nazwę – działanie Ducha. Dzięki niemu podjęłam decyzję dla siebie dobre i skierowałam kroki w odpowiednie miejsca, w których czekał na mnie mój Bóg, mój mąż, moje dzieci, mój dom i wreszcie moja książka.

Chciałam przekazać swoje szczęście i Jego obecność właśnie na stronach swojej książki. Pragnęłam, aby powędrowała ona ze swoim przesłaniem do każdego, kto tego potrzebuje. Próbowałam znaleźć odpowiednią metodę marketingową, która dotrze do potencjalnych odbiorców i pomyślałam wtedy, że to właśnie Duch jest najlepszym Marketingowcem, bo może poruszyć każde serce do tego, co dla niego dobre.

 

Kinga Baran