Codziennie patrzę na tę jabłoń, z okna naszej jadalni. Nadeszła jesień i owoce zaczęły – chcąc nie chcąc – spadać na ziemię. Niektóre zostały przez nas zerwane i zjedzone. Inne zepsuły się, leżąc na trawie.
Każde z upływem czasu jednak decydowało się na ten krok. Jedne zapewne godząc się na taki los, rozumiejąc uprzednio, że nie mają innego wyjścia.
Inne rezygnowały, nie wierząc już w to, że uda im się dłużej utrzymać.
Jeszcze inne zapewne z dumą puszczały swoją gałąź, wiedząc, że wypełniają życiową misję. Tę, do której zostały stworzone.
Na pewno znalazło się i takie, które zwyczajnie nie miało już siły i wtedy rezygnowało z walki. Z żalem i zawodem. Z rozczarowaniem sobą i życiem.
To jabłko nie chce dać za wygraną. Wciąż walczy, ciągle się trzyma. Jedyne i ostatnie. Trwa mimo mrozu i samotności. Nie obchodzi go, że to wbrew ogólnemu porządkowi. Za nic ma realia i standardy. To jabłko trwa na swojej gałęzi, chociaż już dawno nie powinno go tam być.
Jedna jabłoń, tyle historii.
Jedno jabłko, tyle nauki dla człowieka.