Dlaczego wciąż ( mimo wszystko) jestem w Kościele?

Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta: Nie mam w zwyczaju zostawiać kogoś, kogo kocham. O to właśnie chodzi w miłości, tej prawdziwej przed duże M.
Jestem w Kościele, ponieważ spotkałam kiedyś Jezusa. Tak po prostu. Wyruszałam codziennie z domu o świcie, jak większość ludzi, aby wykonywać swoje obowiązki. Wypełniałam zadania, przemieszczałam się z punku A do punktu B. Chodziłam do kościoła, szkoły i na spotkania towarzyskie. Miałam serce pełne nadziei i zapału. Żadnych konkretnych jeszcze planów na życie, ale z pewnością ogromną pasję i chęć prawdziwego przeżycia czasu, jaki tutaj został mi dany.
Miałam przeświadczenie, że cały świat stoi przede mną otworem oraz, że na pewno czeka mnie ciekawa i wspaniała droga. Nie wiedziałam wtedy, że jest to genialne, a zarazem trudne do spełnienia marzenie. Żeby wyruszyć w tę moją drogę, muszę tak naprawdę – świadomie i z miłością, zabrać ze sobą kogoś, kto będzie szedł ze mną, bez względu na wszystko, ramię w ramię.
Pewnego dnia zobaczyłam Jezusa na ulicy. Rzuciliśmy sobie spojrzenia, On jakby czekał na mnie już od dłuższego czasu. Ja być może mijałam Go wcześniej w codziennym pędzie, ale nigdy nie spojrzałam Mu głęboko w oczy. Zrobiłam to dopiero w tamtej chwili. Od tego dnia spotykaliśmy się codziennie, zaczęliśmy się poznawać, rozmawiać i kochać. Przez cały ten czas idziemy razem moją drogą, to ogromne szczęście, że nie jestem w podróży życia sama.
Jezus pokazał mi, co to znaczy obdarzyć kogoś zaufaniem i uczuciem. Dzięki Niemu wiem, że Miłość to nie tylko dobre chwile, w których wszystko idzie po naszej myśli i z powodzeniem się udaje. Zobaczyłam to w Jego postawie i zachowaniu, kiedy nie zostawił mnie, ani na chwilę – gdy ja w Niego wątpiłam. Nie odwrócił ode mnie wzroku nawet wtedy, kiedy strzelałam na Niego focha i chciałam z nas zrezygnować – w chwilach ludzkiej słabości. Właśnie w tych najgorszych moich obliczach, które specjalnie Mu pokazywałam, aby zobaczył wielkość mojej złości i rozgoryczenia – On widział moje piękno. A co najważniejsze, zawsze dawał, daje i będzie dawał mi szansę, bo nie przestaje we mnie wierzyć.
Jakże, więc ja, mogłabym odwrócić się od Niego, ze względu na gorsze czy lepsze momenty w Kościele? Miałabym przestać wierzyć w Jego Miłość i dobro… Kiedy czuję zawód z powodu zachowań Kościoła, to wstydzę się za ludzi. Nie za mojego Boga. Kościół, jaki stworzył i zostawił nam Jezus, jest żywy i cudowny, pełny Ducha Świętego. Ja wciąż to widzę i czuję. Dlatego nie zostawię Kościoła, mojej wspólnoty, bo w samym jego środku jest mój Sens. Miłość, która nie opuszcza.

Złudzenie.

Kiedy jesteśmy młodzi, za wszelką cenę chcemy stać się dorośli. Wydaje nam się, że wtedy wszystko będzie łatwiejsze.

Gdy dorastamy, zaczynamy rozumieć, że dorosłe życie daje nam ogromne przywileje, możliwości i pozwala zakosztować szczęścia – jeśli podejmiemy dobre decyzję i podążymy właściwą drogą.

Te przyjemności jednak, wiążą się z odpowiedzialnością i niosą za sobą obawy – o to, że możemy stracić to, co najbardziej kochamy.

Wtedy chcielibyśmy choć na chwilę wrócić do okresu dzieciństwa.

Bo tęsknimy: za beztroską i dziecięca nieświadomością.

Dla mnie takim żywym wspomnieniem  czasu, kiedy to o mnie martwili się rodzice, a ja po prostu żyłam z dnia na dzień, bez głowy pełnej myśli i trosk. – jest wata cukrowa. I choć nie smakuje już tak jak wtedy, to pozwala sobie przypomnieć, jak  się czułam.

Dziś, choć moje serce wypełnione jest strachem o imoich bliskich – ich zdrowie, szczęście, wiarę i miłość – to wiem, że tylko dzięki kolejnym etapom życia, mogę doświadczać wspaniałych uczuć i emocji. Gdybym nie dorosła, nie poznałabym świata z jego wszystkimi kolorami.

Ciągle znałabym tylko tę podstawową paletę.